Rysowanie komiksu – jak planuję
I fajnie – mamy już omówiony nawyk codziennej pracy. Dzięki temu, niezależnie od tego, czy mam dobry dzień, czy może wstałam lewą nogą, mogę spokojnie zasiadać do pracy. To ogromny i ważny krok, ale niewystarczający, by skutecznie realizować cel, jakim jest narysowanie komiksu.
Rok temu dostałam pierwszy scenariusz do zilustrowania. Usiadłam nad nim, przeczytałam… I pomyślałam sobie, że dobra, to jest to. Czas działać! Narysowanie 36 stron? No, może na sam początek przygody z komercyjnymi zleceniami jest to dość wysoko postawiona poprzeczka… Ale co tam.
I tak rysowałam, rysowałam i rysowałam… Minęło kilka dni, a ja wciąż dziergałam każdy kamyczek, mozolnie stawiałam linie na kolejnych kadrach. Po ponad tygodniu miałam pierwszą stronę! Hurra! No to zostało jeszcze 35.
Akurat to, co napisałam powyżej, pewnie bardziej nadawałoby się do artykułu o walce z perfekcjonizmem. Bo siedzenie nad każdym pęknięciem w ścianie w zbliżeniu 300% to akurat ten temat. Ale chodzi mi o coś jeszcze. Moim celem było, a jakże, narysowanie komiksu. To naprawdę piękny cel. Ale by cieszyć się jego realizacją, musiałabym czekać jeszcze wiele miesięcy. A nic mnie tak nie demotywuje, jak brak jakichkolwiek, nawet małych osiągnięć, które by cieszyły i podtrzymywały moje zaangażowane (albo niech będzie – motywację!). Zasób silnej woli spada. Być może nie spowoduje to, że wszyscy zaraz zrezygnujemy, ale będzie nam brakowało tego początkowego zapału. I na pewno będziemy czuli się bardziej zmęczeni. Przychodzi frustracja, zamiast satysfakcji.
Wracając do mojej historii z pierwszym scenariuszem – po narysowaniu kilku stron doszłam do wniosku, że w tym tempie to ja ani nie zarobię na życie, ani nic ciekawego nie osiągnę. Nie mówiąc już o zobowiązaniach wobec zleceniodawcy – myślę, że perspektywa tak długiego oczekiwania też niespecjalnie by mu pasowała. I naprawdę mocno dołowało mnie moje tempo i ogrom pracy potrzebnej do zamknięcia projektu.
Ale nie było tak źle. To był fajny czas w moim życiu, w którym doceniłam wiedzę wielu blogerów i autorów książek traktujących o motywacji. Wcześniej w ogóle mi to nie podchodziło, ale najwyraźniej jeszcze nie był ten moment. Teraz był, więc posłuchałam/poczytałam wielu mądrych ludzi i wdrożyłam kilka rozwiązań.
Najpierw postanowiłam się skupić i wypowiedzieć wojnę swojemu perfekcjonizmowi. Okazało się, że przy pełnym skupieniu (ale bez zajechania się do nieprzytomności), jestem w stanie nanieść lineart na wcześniej przygotowany szkic w 2, max 3 dni (czasem nawet w 1 dzień). Dzięki temu mogłam obliczyć, ile realnie potrzebuję czasu na skończenie całego komiksu. Oczywiście uwzględniając weekendy (bo kto by chciał pracować w weekendy?) oraz zapas czasu na nieoczekiwane zdarzenia. Dzięki temu zapasowi czasu wiedziałam, że nawet jak mi się podwinie noga lub nad jedną stroną spędzę całe 3 dni, to absolutnie nic się nie stanie.
Zaczęłam dzielić moją pracę na etapy/pojedyncze zadania. Realne do wykonania, uwzględniające życie. Bo co jeśli zaplanujemy sobie, że dziś będziemy mega kreatywni, a tu kot nam rzyga na kołdrę, mąż dzwoni, że głodny a pod oknem koleś kosi trawę, wydając takie nieregularne BZZIE BZZZZIEEEEEEE BZIE BZZ? Albo do tego mamy katar i boli nas głowa? Staram się uwzględnić bycie człowiekiem w moim planowaniu. Z bolącym brzuchem i rzygającym kotem nie będę się spinać i ślepo realizować jakiegoś ambitnego celu. Trudno, najwyżej narysuję tylko dwa kadry tego dnia.
Więcej o planowaniu możecie np. poczytać i posłuchać na blogu Pani Swojego Czasu. Są to treści pisane w formie skierowanej do kobiet, ale jeśli jakiś pan nie ma z tym problemu, to z pewnością wiele na tym zyska.
Każdy swój dzień planuję wieczorem dnia poprzedniego. Otwieram planer i rozpisuję zadania do wykonania w następnym dniu. Wszystko to przy założeniach, że:
- najpóźniej o 18 chciałabym już zamknąć pliki klienta i zająć się swoimi sprawami,
- skrzynkę pocztową sprawdzam tylko kilka razy w ciągu dnia, a na wiadomości odpowiadam hurtem,
- uwzględniam przerwę na obiad i kilka mniejszych na oderwanie się od komputera (to zdrowe dla naszego wzroku i kręgosłupa).
Pracując przy „Daughter of Titan” miałam tak podzieloną pracę:
- Wykonywałam szkice pięciu stron, które następnie wysyłałam do Richarda (scenarzysty DoT). Najczęściej poprawki dotyczyły drobnych rzeczy, które już wdrażałam przy linearcie. To był dla mnie najcięższy etap, bo wymagał mnóstwo kreatywnego myślenia i intensywnej pracy umysłowej: analizowanie scenariusza i przetwarzanie tekstu na rysunek, rozplanowanie layoutu strony, szukanie refek, czy przygotowywanie modeli 3D i szkicowanie.
- Następnie po kolei leciałam z lineartem tych pięciu stron. Jedna strona zajmowała mi ok 2-2,5 dnia.
- I od nowa – kolejne pięć stron.
Szkice zazwyczaj zajmowały mi ok. 3-4 dni. Były już zazwyczaj dość szczegółowe, by Richard nie musiał się domyślać, co autor miał na myśli. Taka dygresja – scenarzysta z wydawnictwa TPub napisał mi, że na tym etapie to wszystko jest ZBYT szczegółowe i szkoda mojej ciężkiej pracy (lepiej w tę stronę, co nie? A wysyłając szkice, dopisałam nawet, że mam nadzieję, że nie są zbyt chaotyczne).
Mając już szkic strony, przyglądałam się jej wieczorem i oceniałam stopień skomplikowania.
Na poniższym przykładzie strona (oczywiście ta z prawej) ma 7 kadrów. Są to głównie „gadające głowy” i trochę rzeczy w tle, więc nic skomplikowanego. Biorąc pod uwagę wszystkie zajęcia dodatkowe, czy spotkania, które miały się odbyć w nadchodzących dniach, mogłam podzielić pracę w następujący sposób: jednego dnia - przynajmniej 4 kadry, drugiego dnia – pozostałe 3 plus plamy czerni.
Moje przykładowe listy wyglądają tak:
Wieczorem, kiedy zamalowuję kwadraciki oznaczając zadanie, jako wykonane, czuję naprawdę głęboką satysfakcję. I idę spać z poczuciem dobrze spędzonego dnia. To jest jeden z czynników, które mnie motywują.
Myślę, że aby naprawdę dobrze nauczyć się planowania, trzeba się parę razy pomylić i dostać po tyłku od życia. Mi się na początku wydawało, że nie jestem w stanie rysować szybciej jednej strony niż w 5 dni. A teraz na luzie cisnę w 2-2,5 dnia. Zdarzało się (i wciąż czasem się zdarza), że pracowałam w weekendy, bo źle oszacowałam czas.
Nie mam problemów z dyscypliną. Może wizja zapłacenia ZUSu i innych kosztów związanych z prowadzeniem działalności dawała mi wystarczająco silnego kopa, by wziąć się codziennie do roboty. Oczywiście ZUS i US nie były jedynymi zjawiskami, które mnie nakręcały do pracy. We wpisie o (nie)motywowaniu się napisałam, że jest też satysfakcja z dobrze wykonanej roboty i pochwała od zleceniodawcy. Do tego dochodzi też wsparcie od najbliższych!
Lubię zamalowywać kwadraciki, ale jeden, czy dwa puste to nie tragedia. Bywa, że planując dzień, nieoczekiwanie objawiają mi się znajomi z chęcią spotkania. Jeśli mogę sobie na to pozwolić, to bez wyrzutów sumienia zostawiam pracę i idę się z nimi spotkać. Czasem bywa, że źle się czuję – daję sobie wtedy taryfę ulgową i robię mniej.
Planuję na luzie, ale konsekwentnie. Jestem totalnie zdeterminowana, by tworzyć fajne rzeczy. A każda wykonana strona i pochwała sprawiają, że dalej chcę robić to, co robię.
Książki:
Podcasty:
- Mała Wielka Firma - Porządkowanie myślenia i otoczenia. Jak osiągać cele, gdy cały świat mi przeszkadza
Planery/notesy:
- Planer pełen czasu: strona planera, sklep
- N/T/S
Płatny kurs: