Rysowanie komiksu – jak się (nie)motywuję?
Masz już scenariusz – swój własny lub od scenarzysty. Albo po prostu pomysł w głowie i zarys fabuły. Siadasz nakręcony przed kartką (lub tabletem) i zaczynasz rysować. Poziom motywacji sięga gwiazd, swoją energią mógłbyś zasilić całe osiedle, jesteś podekscytowany jak kot na widok pustego pudełka. Rozplanowujesz i rysujesz jedną stronę dzień, czy dwa (lub więcej). A potem następną. I następną.
I końca ciągle nie widać. Zapał, który dodawał sił przez ostatnie kilka dni lub tygodni gaśnie. Co się stało z naszą motywacją? Czemu ta niebiańska istota, która objawiła się nam niedawno w słonecznym blasku, niosąc wenę i natchnienie, już się nie pojawia?
Nie chcę pisać, że rysowanie to kosmicznie ciężka praca. Że tylko wytrwałość i liczne wyrzeczenia sprawią, że osiągniesz sukces. Że nie ma lekko. No nie ma, ale o tym akurat wszyscy wiedzą (zresztą w ogóle życie jest ciężkie i tyle w temacie). Co zrobić, by podtrzymać wysoki poziom kreatywnej energii? By siadać do rysowania z poczuciem, że robi się coś naprawdę fajnego?
Na przykład taki Stephen King – jest to na pewno bardzo pracowity człowiek. Gdyby Stephen King siedział smutny przy oknie, wpatrując się w skapujące krople deszczu w oczekiwaniu na motywację/inspirację/wenę/natchnienie (niepotrzebne skreślić), to czy napisałby tyle książek?
Czytając książkę Remigiusza Mroza „O pisaniu. Na chłodno” (dopiero po kilku dniach od zakupu skumałam, o co chodzi w tytule. Bo wiecie – na chłodno – Mróz), można się dowiedzieć o pewnych nawykach, które wypracował autor (wspomina on również sposoby pracy Stephena Kinga). Po prostu siada przy biurku… i pisze. Dzień w dzień. Harmonogram dnia jest stały a pisanie przerodziło się w nawyk. Najważniejsze, by codziennie ćwiczyć umysł, wprowadzać go w stan głębokiego skupienia – aż stanie się to dla niego normalne. Dla mnie to było trochę tak, jak z rozciąganiem się. Na początku nie szło mi specjalnie dobrze, ale dzięki regularnym ćwiczeniom i wytrwałości, jestem teraz w stanie spokojnie złapać się za stópki. Mój mózg oczywiście się bronił przed takim wysiłkiem, ale potem stwierdzi, że no spoko, dawaj kolejne zadanie!
„Jeśli zamierzasz zająć się pisaniem na poważnie, musisz zdawać sobie sprawę, że wena to pojęcie, które należy usunąć ze słownika. Pisarze na całym świecie siadają do komputerów i pracują. Nie czekają, aż natchnie ich jakaś niewypowiedziana siła.
Nie bez powodu mawia się, że amator czeka na natchnienie muzy, podczas gdy profesjonalista już od godziny pisze.”
„O pisaniu. Na chłodno” Remigiusz Mróz, Czwarta Strona, 2018
Moim ulubionym cytatem pochodzącym z książki „Zarządzanie codziennością” jest:
„Czekanie na inspirację do pisania jest niczym czekanie na lotnisku na pociąg.”
„Zarządzanie codziennością. Zaplanuj dzień, skoncentruj się i wyostrz swój twórczy umysł”, Redakcja: Jocelyn K. Glei, Helion, 2015
Może to moment na małe case study EXISTa. Na początku byłam totalnie zajarana pomysłem stworzenia własnego komiksu. Po prostu aż mnie nosiło, by zacząć rysować. I pomógł mi też doping najbliższych znajomych, którzy od dawna suszyli mi głowę, bym zrobiła komiks. Miałam zarys fabuły i szkice kilku stron. Wzięłam się za rysowanie okładki, zrobiłam dwie pierwsze strony i… zajęłam się innymi sprawami. A to jakieś zlecenie na stronę, a to jakiś szkic do czegoś innego. Prościej było zrobić jakąś prostą pojedynczą ilustrację niż rozplanowywać kolejne strony komiksu. I tak mijały dni, a mi było coraz trudniej wrócić do komiksu. Do tego w maju 2017r. zepsuł mi się tablet i pojechał on do Niemiec na naprawę. Dopiero we wrześniu dostałam nowy, ale do tego czasu komiks stał w miejscu. Jak rozwiązał mi się problem sprzętu, to obiecałam sobie, że już więcej nie będę robić sobie takich przestojów. Dodatkowo zadziałał tu czynnik zewnętrzny. Te stworzone już plansze miały znaleźć się w czasopiśmie „Zeszyty Komiksowe”. Gdy je wysłałam, dostałam jasny komunikat – bym zdała sobie sprawę z tego, że skoro je publikuję i pokazuję szerszemu gronu, to powinnam mieć na uwadze to, że ludzie będą chcieli WIĘCEJ. To było naprawdę niesamowite uczucie – zobaczyć po raz pierwszy swoje prace w druku.
Co robię, aby… mi się ciągle chciało? Czy potrzebuję bata nad głową, by wziąć się do roboty (spoiler: czasami tak)? Jak się motywuję? Otóż obecnie wcale nie potrzebuję motywacji, by działać (ba dum tss). Wewnętrzną motywację czułam rok temu, kiedy podjęłam decyzję o zrezygnowaniu z pracy jako grafik. Motywacja pomogła mi podjąć odpowiednie kroki, by rozpocząć pracę, jako rysownik komiksowy. Ale po motywacji przyszedł czas na zwyczajne i nieromantyczne działanie. Na totalnie zwykłe nawyki i systematyczność.
Z mojego doświadczenia wynika, że motywacja przekłada się na działanie na samym początku, kiedy nakręcam się na nowy projekt. Potem systematyczne działanie i odhaczanie kolejnych zrealizowanych zadań ładują moje zasoby energii kreatywnej i sprawiają wiele satysfakcji. Tak więc – co było pierwsze? Motywacja. Taka głęboka, wewnętrzna, z mojej głowy, prosto z serca. Potem te zjawiska przechodzą w siebie dość płynnie. A w trakcie kolejnych iteracji dochodzą jeszcze czynniki zewnętrzne (motywacja zewnętrzna, czyli np. pochwały innych lub, hm, zbliżający się termin oddania projektu).
Najpierw przeczytałam wspomniana wyżej książkę „Zarządzanie codziennością”. Jest to zbiór wywiadów i porad od ludzi zawiązanych z szeroko pojętą branżą kreatywną. Nie jestem pewna, czy to właśnie tam po raz pierwszy przeczytałam o metodzie pracy Stephena King’a – przerabiałam ją dość dawno. Ale jeśli to nie było tam, to musiałam zobaczyć to w tym samym czasie. I pomyślałam sobie wówczas – skoro Stephen King trzaska swoje książki codziennie po trochu i z prędkością światła, to ja też tak chcę! Pracowałam wtedy jako grafik freelancer. Zajmowałam się… No, tworzeniem grafik, ale też projektowaniem i kodowaniem stron internetowych. Postanowiłam, że codziennie będę odpalać Photoshopa i rysowała cokolwiek. Mógł to być prosty szkic, który później codziennie po trochu wykańczałam. Lub jakiś stary rysunek, który wymagał jeszcze sporo pracy. Uparłam się, że będę COŚ robić codziennie, choćby to miało być postawienie dwóch kresek. Po jakimś czasie stało się to dla mnie tak naturalne, że czułam się nawet dziwnie, jak okoliczności nie pozwalały mi na to wszystko. Bo trochę głupio byłoby siedzieć u znajomych gdzieś pod stołem i z nosem w ekranie. Chociaż to chyba zależy od tego, jakich mamy znajomych.
To wszystko dało mi pewność, że dam sobie radę ze zleceniami komercyjnymi.
Czas na wzniosłe działanie i dawanie upustu mojej artystycznej naturze mam w fazie koncepcyjnej projektu. Wspominam o tym we wpisie o planowaniu – to dla mnie najbardziej pracochłonny etap, w którym czytając scenariusz, przekładam go na rysunki. I wtedy dzieje się Sztuka. A po zaakceptowaniu szkiców przychodzi rzemiosło. Pracując codziennie nie mam problemu z tym, by przełączyć się na tryb kreatywny, nawet jak mi się nie chce. Pracując codziennie i stawiając sobie konkretne cele z przyjemnością siadam i coś rysuję.
Co z tymi pięknymi i podniosłymi uczuciami związanymi z kreacją? JA uważam, że obecnie nawet częściej je odczuwam niż wtedy, gdy czekałam na natchnienie i rysowałam tylko, jak mnie naszło. Bo teraz robię COŚ, nawet małe rzeczy – codziennie. A potem suma tych małych codziennych sukcesów daje naprawdę niesamowitego kopa, jak widzę skończoną stronę i „okejkę” od scenarzysty.
Przede wszystkim chodzi o satysfakcję z dobrze wykonanej roboty. O to, że przyjemność sprawia mi odhaczanie wykonanych zadań.
I oczywiście nie ma nic fajniejszego niż pochwała od zleceniodawcy – że wszystkie strony są świetne, ale tym razem już przesadziłam ze swoją genialnością! To są rzeczy, dzięki którym się chce działać.
Książki:
- "Zarządzanie codziennością. Zaplanuj dzień, skoncentruj się i wyostrz swój twórczy umysł"
- "O pisaniu na chłodno"
Podcasty/Filmy YT:
- O skutecznym działaniu na co dzień i kreatywności – rozmowa z Agą Zaporą
- A gdyby to było obowiązkowe? – Jacek Kłosiński
- Dominik Juszczyk - rozmowa o produktywności z Jackiem Kłosińskim
Płatne webinary/kursy: